Wbiegliśmy na polanę, albo raczej jej resztki. Ziemia była doszczętnie zniszczona, przez masę dziur, wgłębień i wystających kawałków skał. Gdzieniegdzie pojawiały się kępki zielonej trawy lub powalone drzewa. Krajobraz przypominał jedną z drug którą wybrało sobie tornado, a nie ścieżkę, którą podróżowali drobni kupcy do pobliskich miast.
Rozejrzałam się szukając rannych. Spostrzegałam dwóch. Jeden leżał, jakieś dwadzieścia metrów po mojej lewej stronie, a drugi kolejne pięćdziesiąt dalej. Podbiegłam do pierwszego z mężczyzn. Był ubrany w typowy, kupiecki strój, którego pstrokate barwy, pokryła krew. Wystarczył mi jeden rzut oka na podcięte gardło by mieć pewność, że nie da się go już uratować. Zostawiłam martwego mężczyznę i ruszyłam do drugiego, bez zbędnej nadziei, że zastanę go w lepszym stanie.
Chyba zaraz zwymiotuję, pomyślałam stając nad drugim ciałem. Był poćwiartowany, dosłownie. Nogi, ręce, tułów i głowa, stanowiły teraz kilka oddzielnych elementów. Odwróciłam spojrzenie od flaków owiniętych wokół jego klatki piersiowej i przeszłam kilka metrów dalej, by nie czuć okropnego smrodu jakim emanowały.
Oddział rozproszył się po pobojowisku, w poszukiwaniu jakiś poszlak i śladów zostawionych przez napastników. Pewnie na marne. Dotarcie tutaj, po otrzymaniu sygnału SOS od kupców, zajęło nam przeszło dwie godziny. Bandyci za ten czas bez problemu mogli zamordować, zatrzeć ślady i uciec daleko stąd. Kolejna nieudana misja.
- Sakura! - Rozejrzałam się w poszukiwaniu, wołającej mnie osoby. Znalazłam po drugiej stronie pobojowiska. Fioletowo-włosy chłopak, z którym jestem już na drugiej misji. Młodszy ode mnie o jakieś dwa lata z dość niespotykanym talentem do lewitowania i poruszania się niemalże z prędkością światła, jak sam twierdził. Tylko jak on się nazywał?
Młodzik zamachał niecierpliwie ręką żeby mnie pośpieszyć. Ruszyłam biegiem. Po chwili zobaczyłam, że nie jest sam. Obok leżał kolejny zakrwawiony kupiec z kunaiami wystającymi z jego ciała. Jego stan nie różnił się od dwóch poprzednich.
- O co chodzi? - Zapytałam, nie do końca pewna po co mnie wołał. Przecież zwłoki, w tym wypadku, nie były niczym dziwnym. W odpowiedzi kiwnął głową w stronę ciała.
Posłusznie, ponownie spojrzałam na mężczyznę. Kolorowy strój, świadczący o jego zawodzie, zalany był świeżą krwią, nadal wypływającą z niektórych ran. Siedem kunai powbijanych w jego punkty witalne i kilka zębów leżących obok. Biedak najwyraźniej trafił na jakiegoś sadystę, który postanowił się nim trochę pobawić nim go dobił. To co najpewniej chciał mi pokazać mój kompan, sama zauważyłam pod koniec swoich oględzin. Osoba z takim ranami powinna być martwa, a mimo to, nasz kupiec, raz po raz zaciskał pięść i ją popuszczał.
Klęknęłam i nachyliłam się nad twarzą mężczyzny. Oddychał. Chrapliwie i płytko, ale oddychał. Ściągnęłam rękawiczki i przełożyłam dłonie do jego klatki piersiowej, z nadzieją, że uda mi się nieco przedłużyć jego życie. Gdy krew przestała wypływać, kupiec otworzył oczy i wlepił we mnie przerażone spojrzenie. Poruszył ustami, chcąc coś powiedzieć, ale jedyne co usłyszałam to ciche charczenie. Nachyliłam się nad jego twarzą mając nadzieję, że to coś pomoże.
"Wróg"
Z całej paplaniny jaką mnie zaszczycił zrozumiałam tylko to jedno słowo. Odwróciłam się do niego twarzą i pokiwałam głową udając, że zrozumiałam wszystko. Gówno prawda, ale ważne by czuł się spełniony pod koniec życia. Nie dał się jednak nabrać. Zakrwawioną dłonią ścisnął mój podbródek i zmusił bym spojrzała na jego usta. Pomału zaczął powtarza jedno słowo, którego z początku nie potrafiłam zrozumieć. Skupiłam się na jego wargach z nadzieja, że to jakoś pomoże. I pomogło. Przez chwilę jeszcze nasłuchiwałam niewyraźnego charczenia, aż w końcu miałam całkowitą pewność co do jego słów.
"Uciekaj"
Przed czym? Rwało mi się na usta, ale niestety, zanim wypowiedziałam to na głos, kupiec wydał ostatnie tchnienie i zastygł z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Uniosłam spojrzenie z nadzieją, że mój młody przyjaciel zrozumiał tą sytuacje lepiej ode mnie, ale fioletowo-włosy dzieciak zdążył przenieść się na drugą stronę pobojowiska i wraz z jednym z kompanów odnajdywał kolejne ciała kupców. Obok nich zauważyłam Kakashiego-sensej, który odłączył się od świata realnego, wertując spojrzeniem zniszczone podłoże w poszukiwaniu śladów pozostawionych przez wroga. Po drugiej stronie polany znajdowało się jeszcze trzech tropicieli przeskakujących z miejsca na miejsce.
Pobojowisko przybrało kształt półkola, odgradzającego nas od lasu. Drogi były zasypane skałami lub zawalone ogromną masą konarów drzew, a jedyną drogą wyjścia była ścieżka, którą przyszliśmy.
Oddział rozproszył się po całej polanie, od razu po wejściu na nią i nikomu nie przyszło na myśl, żeby spojrzeć jak wygląda dalej. Nadal nikt tam nie patrzył. Nikt, oprócz mnie. A moje szare komórki tego dni postanowiły zastrajkować i zmuszenie ich do pracy graniczyło z cudem. Odpowiedź wydawała się być tak prosta i banalna. Ciemny las, w którym z łatwością ktoś mógł się ukryć, brak drogi ucieczki i cisza, której być nie powinno. No i słowa! Dwa słowa, które udało mi się wychwycić z paplaniny umierającego kupca.
Wróg...
Uciekaj...
To takie oczywiste, a mimo to odpowiedź wpadła mi do głowy, dopiero w chwili gdy ujrzałam błysk ostrza, wychylającego się z zarośli nad fioletowo-włosym.
- Pułapka! - wykrzyczałam i ruszyłam biegiem w stronę zagrożonego kompana. Niestety za późno. W pierwszej chwili wszyscy zwrócili twarz w moją stronę, a gdy w końcu dotarł do nich sens moich krzyków, wróg wyłonił się już z lasu z uniesioną szablą, która lada moment miała zatopić ostrze w szyi fioletowo-włosego.
Wiedziałam, że nie zdążę go uratować. Nogi zaczynały mi się plątać przez zbyt wielką prędkość, a oczyma wyobraźni widziałam już fontannę krwi wypływającą z ciała bez głowy. Spostrzegłam Kakashiego z podniesioną opaską tak by ukazywała jego sharingan. Biegł, wszyscy biegli i każdy z nas wiedział, że nie uda nam się zdążyć, a fioletowo-włosy chłopak patrzył się na nas z ogromnym uśmiechem na twarzy i nie przejmował się tym, że zaraz może zginąć.
A potem szabla opadła, wprost na uśmiechniętego młodzika.
Jego śmierć wyglądała tak, jakby ktoś nałożył na siebie dwa zdjęcia i tylko przestawił ich szyk. Na pierwszej fotografii, fioletowo-włosy stał z uśmiechem na twarzy, a nad jego głową dyndało ostrze szabli, a na drugiej było widać jedynie plującego krwią przestępce.
Zaraz, co?!
Jucha rozprysła się z rany na brzuchu, dekorując tym samym szarą ziemię w promieniu dwóch metrów. Ciemne pasma włosów przykleiły się do czoła mężczyzny, a z jego ust pociekła czerwona strużka. Ciało upadło z cichym plaśnięciem na ziemię i ukazało nam oblicze mordercy. Fioletowo-włosy mrugnął do nas i zaczął rechotać.
- Macie miny jakbyście ducha zobaczyli! - rzucił między konwulsjami śmiechu i ponownie zgiął się w pół nie mogąc utrzymać pionu.
Po chwili jednak zrozumiał, że głupawka, nad rozszarpanym ciałem nie należy do etycznych rzeczy, bo wyprostował się i spojrzał na nie z obrzydzeniem.
- Chyba nie myśleliście, że żartuję gdy mówiłem o swoich umiejętnościach. - Westchnął i nerwowo podrapał się w czubek głowy, nie odrywając spojrzenia od ciała mężczyzny, który chwilę temu chciał go zabić.
Spojrzałam zdezorientowana na Kakashiego z nadzieją, że może on jest w stanie wyjaśnić co się stało. Sharingan w końcu rejestruje wszystko.
- Shin przetransportował się za plecy wroga i nim ten, zdążył się zorientować o jego zmianie położenia, wsadził mu w brzuch kunai'a nie dając szans na kontratak. - Wyjaśnił pokrótce i wskazał mi głową trupa.
Ruszyłam w stronę ciała, odnotowując w pamięci imię chłopaka i przykucnęłam nad przestępcą, dla pewności przykładając dwa palce do jego szyi. Nie wyczułam tętna, więc z delikatnym uśmiechem ulgi, odwróciłam się w stronę Kakashiego i pokiwałam głową, potwierdzając, że jest martwy. Sensei również odpowiedział mi kiwnięciem, po czym zwrócił się do reszty oddziału.
- Musimy znaleźć pozostałych. Podzielimy się na trzy grupy i przeszukamy poszczególne części lasu. - Zarządził, po czym wymienił skład dwuosobowych drużyn, rozdzielając tak, by w każdej znalazł się jeden tropiciel. Westchnęłam cicho gdy, ani razu nie padło moje imię, a Kakashi przeszedł do podziału lasu. Przypomniał sobie o moim istnieniu, dopiero w tedy gdy skończył rozdawać zadania, reszcie oddziału. - Sakura, pójdziesz z nami, nie oddalaj się za bardzo.
Jasne, w końcu sama sobie nie poradzę.
Zanim podniosłam się z ziemi reszta kompanów, zdążyła już ruszyć w wyznaczonym kierunku. Warknęłam cichutko, sfrustrowana swoją bezużytecznością i jak przystało na posłuszną uczennicę, zajęłam swoje miejsce za plecami Kakashiego i jednego z tropicieli.
Po paru metrach jednak przyśpieszyłam, by zrównać się ze swoimi towarzyszami i gdy już praktycznie deptałam im po piętach w mojej głowie pojawił się najgorszy z możliwych dylematów. W którym miejscu powinnam się ustawić? Zazwyczaj gdy poruszałam się na równi z innymi, szłam po środku by w razie czego mogli mnie chronić. Tyle, że pomiędzy ramieniem sensei'a, a tropicielem pozostała jedynie maleńka szparka, w którą nie miałam najmniejszych szans się wcisnąć. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam ustawić się po lewej stronie Kakashiego. Kolejny wdech i...
Udało się! Miałam ochotę wykrzyczeć, gdy znalazłam się tam gdzie chciałam. Wypięłam dumnie pierś i z niepohamowaną pychą przeszłam trzy kroki, a potem usłyszałam głos siwo-włosego:
- Nie wychylaj się, Sakura. Wróć na swoje miejsce.
No to tyle z mojego małego sukcesu. Ze spuszczoną głową odczekałam chwilę aż pozostała część mojej grupy nieco się oddali i ruszyłam za nimi, rozpoczynając rozmyślania o tym jak jeszcze mogę udowodnić swoją wartość.
Rozpatrywanie różnych możliwości przerwał mi zimny dreszcz przechodzący ciało, którego zalążek bez wątpienia zaczynał się na szyi. Poczułam jak coś przecina wrażliwą skórę w tym miejscu i kilka kropel krwi spływa za kołnierzyk.
- Nie ruszaj się. - Rozkazał chrapliwy głos nad moją głową. Sparaliżowana strachem, nie odważyłam się nawet nabrać do płuc większej ilości powietrza, z obawą, że ostrze przy szyi zagłębi się w niej niebezpiecznie głęboko podczas wdechu. - Patrz, twoi kompani nawet się nie zorientowali, że zniknęłaś. - Faktycznie, obaj nadal szli przed siebie skupieni na zadaniu i żadnemu z nich nie wpadło do głowy, że zagrożenie czyha za ich plecami. - Krzycz, może jeszcze zdąża cię uratować. - ponownie nakazał, a z jego gardła wydobył się stłumiony, chrapliwy i przyprawiający o gęsią skórkę chichot.
Chciałam krzyczeć! Oh, jak strasznie chciałam krzyczeć. Tylko moja przeklęta duma (albo jej resztki), postanowiła się przeciwstawić i pokazać wszystkim jak to świetnie, potrafię sobie dać radę.
- Nie.
- Nie? Jak wolisz. - Wzruszył ramionami i przycisną mocniej ostrze. Zawładnęła mną panika i w tym stanie zrobiłam jeden z najgłupszych możliwych manewrów. Złapałam za rękę oprawcy i z zawziętością godną łani wyrywającej się z łap wygłodniałego tygrysa, zaczęłam wierzgać, przy okazji trącając łokciami kilkakrotnie swojego drapieżnika. Jak to się mówi? Głupi ma szczęście? Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zgodzić się z tym stwierdzeniem, które własnie odzwierciedlałam. Zdezorientowany tygrys najwyraźniej stwierdził, że jego zdobycz ma choć trochę oleju w głowie i dał się zaskoczyć, upuszczając tym samym broń na ziemię i pozwalając łani wyrwać się z jego objęć.
Przybrałam podstawową pozycję obronną, zaciskając ręce w pięści koło twarzy i gotowa do natychmiastowej defensywy stanęłam na przeciw wroga. Był co najmniej głowę wyższy ode mnie i z pewnością o wiele cięższy co dawało mu sporą przewagę. Ciemne kosmyki włosów lekko się rozwiały i w niektórych miejscach kleiły do jego twarzy, a miodowe oczy wwiercały się we mnie wściekłym spojrzeniem.
- Jak? Przecież ty nie żyjesz! - Niemalże wykrzyczałam, łamiącym się głosem. Oto, przede mną stał mężczyzna, którego zgon stwierdziłam kilka minut temu. Spojrzałam niżej, pozwalając sobie na chwilę dekoncentracji. Z rany na brzuchu, nadal ciekła świeża krew, która przybrała nienaturalny, brązowo-niebieski kolor.
Cofnęłam się o krok, a potem następny i następny, a mężczyzna ciągle podążał za mną z drapieżnym uśmiechem na twarzy. Usilnie starałam się przypomnieć sobie co powinnam zrobić w takiej sytuacji, ale strach, który mnie ogarnął był ponad moje siły. Kontem oka zauważyłam wyłaniających się z lasu, kolejnych wrogów, sunących powolnym krokiem w moją stronę. To dało mi małego kopa bo zamiast wzrastającej paniki, wyczułam napływ adrenaliny.
Z wprawą godną doświadczonej aktorki podwinęłam delikatnie nogę pod siebie i upadłam na ziemię, gromadząc w prawej pięści czakrę. Tak jak się spodziewałam, oprawca dał się nabrać. Doskoczył do mnie w zastraszająco szybkim tempie i zamachnął się na mnie tępym końcem kunai'a. Przesunęłam się delikatnie na kolanach by uniknąć uderzenia, a następnie, wykorzystując chwilę, w której łapał równowagę po chybieniu, wymierzyłam mu śmiertelny cios w przeponę. Mężczyzna oderwał się od ziemi i przeleciał parędziesiąt metrów, zanim z hukiem uderzył o ziemię.
W tedy wszystko zamarło. Wrogowie, którzy nagle stanęli w półkroku z tymi potwornymi uśmiechami przyklejonymi do twarzy. Pozostała część oddziału, która w końcu zorientowała się o czyhającym niebezpieczeństwie. Wszyscy patrzyli na powalonego mężczyznę z zapartym tchem. Nawet wiatr, wydawał się spokojniejszy. Każdy czekał na chwilę, w której mężczyzna się podniesie i do każdego powoli docierał fakt, że już tego nie zrobi. Nie po takim uderzeniu.
I naglę idealną ciszę, przerwał śmiech. Zimny, chrapliwy i przerażający, niesiony przez echo, w każdą stronę, ale i tak było oczywiste skąd pochodzi.
Najpierw spostrzegłam delikatny, nic nie znaczący ruch. Potem już nieco gwałtowniejszy. Mężczyzna powoli i z widocznym trudem zaczął się podnosi, ale mimo to dalej zaszczycał nas psychodelicznym śmiechem.
Powstał i wlepił we mnie spojrzenie przerażających oczu, które zmieniły kolor na granatowy. Jego bladą skórę zaczęły pokrywać czarne zawijasy, które nie były mi obce.
- Przeklęta pieczęć! - Wykrzyczał, któryś z przerażonych tropiciele. Nic dziwnego, tropiciele bez specjalnych umiejętności byli beznadziejnie słabi. Całe życie spędzali praktycznie jedynie na doskonaleniu się w poszukiwaniu poszlak i śladów, nie przywiązując przy tym wagi do jakichkolwiek jutsu czy walki w ręcz.
W innych okolicznościach, pewnie bym się szczyciła faktem, że posiadam większa siłę niż znaczna część naszego oddziału, ale widok, który miałam przed sobą, skutecznie mi to utrudniał.
Ciemnowłosy w całości oddał się w objęcia mroku i teraz stała przede mną kompletnie inna postać. Z czoła wyrastały mu dwa ogromne rogi, a gdzieś za jego plecami, co chwila wyłaniał się długi ogon zakończony kolcami. Jego skóra, stała się granatowa, a pół długie włosy, zmieniły swoją wielkość i teraz puszyły się tuż przy głowie.
Tyle, że to nie jego widok był najgorszy. On był dopiero początkiem. To za jego plecami kryło się pozostałe zło.
Naliczyłam się dziewięciu mężczyzn i dwóch kobiet, objętych pieczęcią. Plus kilka par świecących oczu, kryjących się w konarach drzew. Reasumując, ich było co najmniej piętnastu. Silnych, potężnych, pewnych siebie i cholernie niebezpiecznych. A nas? Siedmiu. Z tego tylko trzech ninja, jeden medyk i tropiciele.
Porażko, przybywaj!
W takim składzie szanse na wygraną graniczą z cudem. Może uda nam się poważnie zranić kilku z nich, może nawet któryś nadzieje się na Chidori od Kakashiego, ale reszta z pewnością nas powybija. Śmierć... Nic innego nas nie czeka. Chyba, że będą chcieli...
- Chcemy medyka! - No proszę, wystarczyły dwa słowa by wszyscy zwrócili na mnie swoja uwagę. Ale ja odwzajemniałam tylko jedno ze spojrzeń i uparcie toczyłam małą walkę z granatowymi tęczówkami mężczyzny, który wypowiedział te słowa.
Po paru sekundach, które wydawały się trwać wiecznie, dałam za wygraną i wzrokiem zaczęłam szukać wsparcia u sensei'a. On również na mnie patrzył i dodawał mi otuchy swoim spojrzeniem, tym samym składając niemą obietnicę. Wiedziałam, że nie odpuści i nie odda mnie w ręce zbirów. Nie bez walki. A bitwa w tym wypadku wróżyła klęskę.
Zrobiłam krok w przód, a potem drugi wiedząc, że podejmuję słuszną decyzję i dzięki temu ocalę pozostałą część drużyny. Nawet nie zdążyłam poczuć strachu, przed tym co może się stać, kierowała mną jedynie pewność siebie.
Tylko nie spodziewałam się, że uniemożliwią mi to plecy z wyszytym znakiem klanu Uchiha na koszuli.
- Nie! - Odezwał się tak dobrze znany mi głos.
Westchnęłam z ulgą, uświadamiając osobie, jak bardzo brakowało mi tego dźwięku. Nagle całe napięcie, które kotowało się gdzieś w żołądku ulotniło się i zastąpiło je cudowne uczucie bezpieczeństwa...
- Sasuke. - Wyszeptałam i oparłam czoło o czerwony wachlarz, pozwalając na to by odurzył mnie zamach jego skóry, a pozostała część świata gdzieś zniknęła. - Sasuke...
AUTORKA:
Jestem beznadziejna... Wymarzyłam sobie, że rozdział pierwszy będzie miał z 20 stron, a tym czasem udało mi się napisać niecałe 7 i nawet nie doszłam do połowy wydarzeń, które chciałam tu zamieścić. Wygląda na to, że nie nadaję się do pisania długich rzeczy bo pierwsze 3-4 strony pisało mi się bajecznie, a kolejne były zlepkiem wymuszonych zdań, przynajmniej do czasu pojawienia się Sasuke ;3
Tak, więc rozdziały mimo moich najszczerszych chęci nie będą powalać swoją długością. :|
Czytałam tekst dwa razy przed opublikowaniem, więc wydaje mi się, że wszystko jest czytelne, ale jeśli jednak pojawią się jakieś poprzekręcane słowa, (już o literówkach nie mówiąc = ortografia to zło) to możecie za to śmiało winić mój nieziemski telefon i jego słownik bo 3/4 rozdziału powstało własnie na nim. :D
Ps. Wiem, że zalegam nie tyko z pisaniem ale też z komentarzami. Ostatnio brakuje mi na to weny, ale obiecuję, że nie długo zawitam na wszystkich blogach, które czytam i zostawię po sobie co trzeba ;3
Sakura mistrz :3